Wyprawa do Piekieł...
wtorek, czerwca 29, 2010
Na wyprawę na Ijen Mountain zdecydowalismy się z dwóch powodów:
- skusiło nas zamieszczone w przewodniku zdjęcie wielkiego zielonego jeziora rozlanego w kraterze
- oraz informacja, że bardzo trudno tam dotrzeć, bo transportu publicznegi brak i drogi tez niemal brak - a to razem oznaczało, że będzie tam bardzo mało kogokolwiek, czyli spodoba się nam :)
Aby uczynić rzeczy prostszymi i zaoszczędzić na czasie, kupiliśmy wycieczkę w jednym z lokalnych biur. Jechaliśmy i jechalismy az naszym oczom ukazał sie kolejny nieziemski widok...
- To to to jest ta ta góra na k kktórą my juttro wchodzidzimy...? - powiało grozą...
Rano, kolejnego dnia, nic nie zapowiadało wielkich przeżyć. Mgła i ostry pochód w górę po stromym zboczu wulkanu. Mijają nas robotnicy z uśmiechem znoszący na dół takie żółte kamienie, które okazały się siarką, a wyglądały jak steropian. I wydawało się, że ważą 10km, a ważyły ok. 50kg....
Na szycie piękny choć spowity chmurami, i nie tylko, widok.
Grozą zaczęło ziać, kiedy rozpoczęliśmy ryzykowne zejście w dół do krateru - marzyliśmy, aby skoro nie z góry to choć z bliska zobaczyć zielone jezioro. A ścieżka była stroma, wąska, kamienista, zroszona deszczem, więc bardzo śliska. A robotnicy tym razem bez uśmiechu, ale z wielkim wysiłkiem na twarzach, taszczą na własnych ramionach te 50kg kosze siary. To nie wszystko. wulkan tego dnia był wyjątkowo złosliwy i zionął trującym, śmierdzącym, żółtym dymem. Dławiliśmy się za każdym razem, gdy wiatr zawiewał smugę dymu w naszą stronę. Kuliliśmy się przy ziemi walcząc o hałsty czystszego powietrza. Robotnicy podzielili się z nami swoim patentem. Należało w usta między zęby wsadzić szmatę, zapomnieć o nosie i oddychać tylko przez usta, tj. przez szmatę... pomagało... Dla nas to była krótka wycieczka, dla pracujących tam ludzi dzien jak codzień. Ciężka katorżnicza praca... Zobaczcie sami...
Czasem spomiędzy dymu i chmur ukazywały się na moment skrawki zielonego jeziora:
- skusiło nas zamieszczone w przewodniku zdjęcie wielkiego zielonego jeziora rozlanego w kraterze
- oraz informacja, że bardzo trudno tam dotrzeć, bo transportu publicznegi brak i drogi tez niemal brak - a to razem oznaczało, że będzie tam bardzo mało kogokolwiek, czyli spodoba się nam :)
Aby uczynić rzeczy prostszymi i zaoszczędzić na czasie, kupiliśmy wycieczkę w jednym z lokalnych biur. Jechaliśmy i jechalismy az naszym oczom ukazał sie kolejny nieziemski widok...
- To to to jest ta ta góra na k kktórą my juttro wchodzidzimy...? - powiało grozą...
Rano, kolejnego dnia, nic nie zapowiadało wielkich przeżyć. Mgła i ostry pochód w górę po stromym zboczu wulkanu. Mijają nas robotnicy z uśmiechem znoszący na dół takie żółte kamienie, które okazały się siarką, a wyglądały jak steropian. I wydawało się, że ważą 10km, a ważyły ok. 50kg....
Na szycie piękny choć spowity chmurami, i nie tylko, widok.
Grozą zaczęło ziać, kiedy rozpoczęliśmy ryzykowne zejście w dół do krateru - marzyliśmy, aby skoro nie z góry to choć z bliska zobaczyć zielone jezioro. A ścieżka była stroma, wąska, kamienista, zroszona deszczem, więc bardzo śliska. A robotnicy tym razem bez uśmiechu, ale z wielkim wysiłkiem na twarzach, taszczą na własnych ramionach te 50kg kosze siary. To nie wszystko. wulkan tego dnia był wyjątkowo złosliwy i zionął trującym, śmierdzącym, żółtym dymem. Dławiliśmy się za każdym razem, gdy wiatr zawiewał smugę dymu w naszą stronę. Kuliliśmy się przy ziemi walcząc o hałsty czystszego powietrza. Robotnicy podzielili się z nami swoim patentem. Należało w usta między zęby wsadzić szmatę, zapomnieć o nosie i oddychać tylko przez usta, tj. przez szmatę... pomagało... Dla nas to była krótka wycieczka, dla pracujących tam ludzi dzien jak codzień. Ciężka katorżnicza praca... Zobaczcie sami...
Czasem spomiędzy dymu i chmur ukazywały się na moment skrawki zielonego jeziora:
Samo nasuwa się pytanie - dlaczego nie ma tu taśmociągu lub innego dźwigu? W dzisiejszych czasach! Tylko
z czego żyliby Ci mężczyźni, którzy za pracą przyjechali tu aż z Timoru ... I gdzie tu sprawiedliwość....