Czas zjechac z drogi...

Po dwoch dniach czuje sie na motorze juz na tyle pewnie, ze mozemy zaszalec toche na trasach szutrowych.
Zostawiamy bety w Vang Vieng i jedziemy podziwiac okolice, ktore slyna z bajecznych gor, jaskin i niebieskiej laguny... Poza przyroda, Vang Vieng nie ma nic ciekawego do zaoferowania. Hostele i knajpy, i pijanstwo do bialego rana, glownie w wydaniu Brytyjczykow... Jesli ktos ma nastroj na imprezowanie to jest to z pewnoscia najlepsze miejsce w Laosie :)

Jaskinia niesamowita. Chyba glownie dlatego, ze nie przygotowana dla zwiedzajacych. Dluga na kilkaset metrow i w ogole nie oswietlona. Bez latarki nie wchodz! W glownej pieczarze napotkalismy na lezacego Budde. To byl dopiero poczatek drogi. Mielismy szczescie, ze przed nami szla mala grupka z przewodnikiem, bo wyznaczylismy sobie azymut na ich latarki. Szlismy w ciemnosciach. Dookola wspaniale stalaktyty i stalagmity oraz inne formy naciekowe. W Europie zrobiliby juz z tego niezle show, ale nie tu....
Gorzej sie wracalo, bo w ogromnej jaskini nie moglismy znalezc po ciemku drogi powrotnej. A pisali w przewodniku, ze mozna sie zgubic, hihi.... udalo sie jednak dotrzec do wyjscia, skoro siedze teaz i o tym spokojnie pisze :)


To miala byc czterogodzinna wycieczka, ale jakos tak dzien minal nie wiedziec kiedy...

Etykiety: | edit post
2 Responses
  1. Anonimowy Says:

    Dobrusiu, świetny blog! Trzymam kciuki i życzę Ci jak najwięcej przygód.

    P.S : Zdjęcie przy świecach w jaskini - cudo :)

    Andrzej Mak


  2. Unknown Says:

    Czytam z przyjemnością - szkoda, że dopiero teraz znalazłem.
    Pozdrawiam
    PB.


Prześlij komentarz