Jungle train



Motywem przewodnim wspólnej wyprawy miał być słynny (swojego czasu, jak się okazało) jungle train, czyli pociąg jadący wzdłuż kontynentalnej Malezji, przez dżunglę. Sęk w tym, że jeździ on obecnie rzadko, i w miejscach, które nas interesowały (m.in. Jerantut) zatrzymuje się o dziwnej godzinie - 3 nad ranem. I co w Jerantucie robić o 3 nad ranem, niby? Z Kuala w kierunku Taman Negara pojechaliśmy więc autobusem.

Głód podróży pociągiem jednak pozostał. W kierunku wymarzonych tropikalnych wysp Perhentian decydujemy się jechać pociągiem (oczywiście w drodze demokratycznej dyskusji i głosowania i świadka, który czuwał nad poprawnością procedur demokratycznych). Wybrana opcja transportu, co prawda trochę dłuższa w czasie i niedookreślona, bo nie wiadomo  do końca, gdzie wysiąść i jak ostatecznie dojechać, ale co tam. Będzie frajda. I jest, bo humory jak co dzień dopisują :).






















































Standard pociągu, w tej jakże rozwiniętej Malezji (tu bez ściemy!) posiadającej sieć świetnych dróg oraz stolicę, w której wszyscy płynnie mówią po angielsku, był niespecjalny. Tylu karaluchów na raz w jednym miejscu jeszcze nie spotkałam.... śmieszne były, bo ilekroć pociąg się zatrzymywał one znikały, gdy tylko ruszał nagle wypełzały zewsząd i były wszędzie... No cóż, lepsze to niż dżunglowe malaryczne komary :) No i w barze lód serwowali za półdarmo, a potrzebny był do napojów (mlecznych oczywiście, w końcu jesteśmy z muzułmańskim kraju :).

Spóźnienie na stosunkowo krótkiej trasie - kilka godzin, zagraliśmy w UNO ...set razy :) Wysiadamy późnym wieczorem gdzieś, nie pamiętam gdzie i ambitnie szukamy transportu do portu "Perhentianowego". Oficjalnie nic nie jeździ, targujemy więc taksę na 5 osób i żeby zabrali nas jedną - zmieścimy się - przekonujemy! Ale ceny zaporowe. Idziemy więc w miasto szukać hotelu i po drodze transport "się znalazł". No to jeszcze godzinkę ściśnięci w małym samochodzie mkniemy w kierunku morza. Lenka puszcza polski rock z MP3 i drzemy japy w niebogłosy. Taksówkarz nie wie już czy ma się śmiać czy płakać :)

Rankiem nareszcie wymarzony raj. Lazurowa woda, upał, bieluśki piasek i śniadanie na plaży...































































Czasem jest rajsko:





















A czasem spokój mącą skośnoocy przybywający postać w wodzie na Long Beach, tylko po co im kamizelki do stania w wodzie? :)
Etykiety: | edit post
0 Responses

Prześlij komentarz