Kuala Lumpur i Nowa Ekipa

Kuala wita mnie ULEWNYM deszczem, który wcale się nie skończył po godzinie, ani po dwóch, ani po trzech. Idąc za radą Waya, wsiadam w autobus na lotnisku i dojeżdżam do centrum. Stamtąd kilka stacji kolejką i już jestem w dzielnicy hostelowej (Bukit Bintang). Oczywiście żadnego hostelu nie rezerwowałam bo i po co... łażę więc z dużym garbem z tyłu i małym na brzuchu od hostelu do hostelu w ulewie...chlap chlap...deszcz kapie na mapę, zaraz ją rozpuści...

Mam kilka dni dla siebie, zanim Nowa Ekipa doleci do KL.

W końcu decyduję się na hostel o miłych żółtych ścianach, pokój co prawda bez łazienki, ale z umywalką i klimą... Ależ drożyzna w tej Malezji...

Miłe dni w Kuala "tylko dla siebie" mój organizm przeznaczył na chorowanie, ale przecież nie lubię dużych miast, więc strata niewielka :). Zaliczam China Town i dwie wieże. Wystarczy :)

































Próbuję też zakupić leechproof socks, czyli skarpety przeciwpijawkowe, bo...
W planie wspólnych wakacji z Nową Ekipą jest Taman Negara, czyli najstarsza dżungla świata. "Nieźli zawodnicy" myślę sobie. Do tej pory nie szykowałam się na wyprawę do dżungli, więc czytam wszelkie rady, kupuję talk, duuużo deetu (preparat antykomarowy), leechproof socks nie znalazłam, więc zadowalam się grubymi skarpetami nylonowymi...

Rozmyślam o nowych towarzyszach podróży, spośród których znam tylko Waya. Skoro wymyślili wakacje w dżungli, to tworzę sobie w głowie  obraz ekipy z plecakami, w moro i malowidłami maskującymi na twarzy - no skoro mają odwagę wybrać się do dżungli...

Wyobraźnia daleka jest jednak od rzeczywistości. Ekipa przylatuje bowiem z.... walizeczkami na kółkach :)
 Poznajcie Anię:
































Lenkę:





















Waya:
































Mizo:





















Agę:
































Długo by pisać, jak przebiegała dyskusja odnośnie wyprawy do dżungli... koń by się uśmiał :) Grunt, że nastąpiła całkiem zabawna i odkrywcza konfrontacja dwóch filozofii podróżowania:

1. Dojechać jak najtaniej i robić to, co się chce, czyli: samodzielnie wybrać spanie, jeść to, na co ma się ochotę i wtedy, kiedy pojawia się taka "zachcianka", pójść do dżungli, albo nie, zwiedzić jaskinię, albo nie, wejść na jakąś górę lub może dwie... po prostu zobaczyć co przyniesie los... Powoli, bez pośpiechu...

2. Wykupić wycieczkę, niech kto inny się tym wszystkim martwi i niech nam ktoś powie gdzie spać, o której wstać, co zjeść i w którą stronę patrzeć, i na co :)

Ostatecznie udało mi się zrozumieć, że celem Nowej Ekipy samym w sobie nie jest dotarcie do Taman Negara i robienie tam tego, na co będziemy mieli ochotę, a kupienie wycieczki. Tak po prostu, aby ja wykupić. Kropka. Aha...No skoro tak, to ja się poddaję... Wybierajcie program i agencję, bo ja się na tym nie znam :) No i była masa śmiechu :)) Grunt, że się udało...

Życie pokazało, że nie był to taki zły pomysł, albowiem, 6 osobowa grupa, nawykła do podejmowania decyzji w drodze demokratycznej dyskusji i głosowania, nie jest w stanie dojść do konsensusu w krótkim czasie. Dla przykładu: zamawianie pierwszej wspólnej kolacji trwało godzinę... a przecież jeszcze musiano to dla nas ugotować :)

W dżungli, no cóż, nie było mojego zwizualizowanego wcześniej kilkudniowego trekingu, choć w sumie dobrze, bo antybiotyki wykończyły mnie do tego stopnia, że wejście na małą górkę w dżunglowym klimacie okazało się dla mnie ledwie możliwe...
A dżunglowy klimat dał się we znaki! Człowiek poci się straszliwie na całym ciele, nawet na kolanach :). Ciuchy są calusieńskie mokre, zaraz po wejściu do dżungli.

Najbardziej intensywne wspomnienia mamy chyba z jaskini nietoperzy. Spodziewaliśmy się JASKINI, a tymczasem wejście i wyjście było raczej szczeliną. Wewnątrz chyba z raz lub dwa udało nam się wyprostować, choć nie wiem czy to dotyczyło również Waya... :) Generalnie ciemno ja w d. i wszędzie pełno nietoperzowego g.... Śmierdzi! Straszno! Coś na nas wlatuje! Piski! Wrzaski! I to wyczołgiwanie się do wyjścia, z latarkami w zębach... mokrych butach....i d... Odlot! Ale przeżyliśmy.... Chwała nam za to!!











































Etykiety: | edit post
2 Responses
  1. wheyman Says:

    Zdjęcia przepiękne, lepsze od moich :) jednak to z walizeczkami rządzi! Biorąc pod uwagę, że był to jedyny nasz bagaż na 10-dniowe wakacje to trochę szacunku nam się jednak należy - niewiele osób potrafiłoby się tak skromnie spakować :)


  2. Dobruś Says:

    hehe, no ba! Nie bez powodu oddawałam Ci do niesienia mój plecak po Kuala Lumpur. W mieście kółeczka rządzą :))


Prześlij komentarz