W krainie jedwabnikow

Dalat to rowniez kraina jedwabnikow, kawy, owocow (uwaga uprawiaja tu TRUSKAWKI!). To taki spichlerz Wietnamu. Kolejny po Delcie Mekongu? W zasadzie Wietnam to jeden wielki spichlerz, wszak ponad 70% populacji trudni sie rolnictwem. Wszystkie okoliczne wzgorza Dalatu sa zaadoptowane pod sady, ogrody plantacje:




































Trzeciego dnia wyprawiamy sie naszym skuterem daleko hen przez gory 37 km w jedna strone serpentynami, przy ktorych ladecka to kawalak krotkiej pokreconej sciezki :). Nasza mapa konczy sie tuz za Dalat, ale potem podobno trzeba tylko ze 2 albo 3 razy skrecic (ktos cos nam tlumaczy i rysuje jakies ronda i skrety). Damy rade, wszak koniec jezyka za przewodnika :) I podzialalo. Pytac, pytac, pytac, a trafi sie do celu :)
Jedziemy do krainy jedwabnikow, czyli lokalnej fabryki jedwabiu.

Tu jedwabniki rozmnazaja sie na plantacjach kawy:
A z jedwabnikami to jest tak, ze: Motylek wdziecznie sklada sobie jajeczka na lisciach kawy. Z malych jajeczek - to takie ziarnka maku jakby - wykluwa sie larwa. Larwa zajada liscie az urosnie taka duza, jak ta ponizej, posrodku:

Taka wyrosnieta larwa udaje sie w koncu na zasluzony wypoczynek, moszczac sobie wygodne spanko w kokonie. Kokon, oczywiscie, to nic innego jak surowiec do produkcji jedwabnych nici. Rolnicy zbieraja ze swoich pol kawowych kokony i odsprzedaja je na kilogramy do lokalnej fabryki jedwabiu.




































W tych kokonach spia sobie larwy czekajac na przeobrazenie w motyla. To jednak udaje sie nielicznym, bo ni z tego ni z owego wrzuca je sie do wrzatku a nastepnie pozbawia misternie tkanego kokona. Kokon rozwijany jest maszynowo i nawijany na szpule. No chyba, ze trafi sie larwa blizniacza.  Takie przypadki sa traktowane recznie przez wyspecjalizowane pracownice.




































A tyle nici powstaje z kilku kilogramow kokonow (mialam zapamietac z ilu, ale sie nie udalo):




































Potem pozostaje juz tylko tkanie materialu, farbowanie i suszenie:

A co z odpadami? - zapytacie. No coz, podobno bardzo zdrowe. Wolalysmy jednak poprzestac na poczestunku wietnamska herbata :)

W drodze powrotnej zagladamy jeszcze na Elephant Waterfall, ktory z gory wyglada fatalnie, ale na dole robi sie calkiem milo. Ledwie wygrzebalysmy sie spod stromych zboczy wodospadu, a spada taka ulewa, jakiej jeszcze nie widzialam. Huczy i szumi pod blaszanym dachem, ktory przygarnal nas na czas szalejacej burzy. Po godzinie przychodzi znow slonce, ktore witamy w pobliskiej pagodzie.





































Po deszczu powietrze ochladza sie znaczaco. Kupujemy zatem nieprzewiewne peleryny i mkniemy do Dalat, aby wrocic jeszcze przed noca. Po drodze znow piekne widoki.

Etykiety: | edit post
0 Responses

Prześlij komentarz