Dolina Dzbanów

Dolina Dzbanów to po Luang Prabank najsłynniejsze chyba miejsce w Laosie. Rozciąga się w okolicach małego miasteczka Phonsavan. Kamienne dzbany o przeróżnych rozmiarach i nieznanym pochodzeniu znajdują się w około 12 lokalizacjach, z czego w zasadzie 3 są wystarczająco ciekawe. Dla nieamatorów kamiennych zagadek wizyta w jednym miejscu w zupełności wystarczy.

Do dziś nie ustalono ile lat mają dzbany (przypuszcza się, że około 2000), ani do czego służyły. Odnośnie ich przeznaczenia są oczywiście różne hipotezy. Mogły bowiem służyć jako sarkofagi, naczynia do fermentacji wina, bądź przechowywania ryżu. A może służyły jakimś tajnym i zapomnianym dziś rytuałom? Kto wie!

Lata wojny w Laosie nie sprzyjały pracom archeologów. Po wojnie czekało ich nie lada wyzwanie - rozminowanie terenu. Dla zwiedzających przygotowano bezpieczne ścieżki oraz ostrzeżenia, by się tych ścieżek trzymać! Teren poza nimi może być wciąż jeszcze zaminowany...

Taka tablica informacyjna powitała nas rano (należy stąpać pomiędzy czerwono-białymi znakami):
A to owoce rozminowania tereneu zgromadzone w naszym hoteliku:





















O! i jest lej po bombie...
Dolina jest przepiękna a widoki conajmniej tajemnicze...
Niektóre dzbany były naprawdę spore:
Tego dnia jednak to nie dzbany zaprzątają nam głowy, ale znów droga... Z Phonsavan musimy już niestety szybko wracać do Vientianu (zostały nam tylko 2 dni). Bardzo nie chcemy jednak powtarzać trasy - powrót główną drogą oznacza powórzenie blisko 250km trasy, którą wyjeżdżaliśmy z Vientianu, buu...

Marzy nam się jakaś mocna przygoda, offroad! Na mapie jest pewna droga prowadząca przez Long Cheng, oznaczona jednak jako trasa nie zawsze dostępna... Dlaczego? No cóż kiedyś była tam baza CIA, teraz laotańska baza wojskowa. W przewodniku znaleźliśmy nawet opis przygody motorowej - dwóch śmiałków próbowało przejechać tę trasę z drugiej strony - od Vang Vieng i... pocałowali klamkę. Pytamy w agencjach, czy droga jest otwarta, pytamy w informacji turystycznej, oraz napotkanych ludzi. Nikt nic nie wie. Dlaczego? Ano dlatego, że nikt tam nie jeździ, bo przecież przejazdu nie ma...

Postanawiamy jednak to sprawdzić. W najgorszym wypadku zawrócą nas wojskowi i nadrobimy 120km jadąc tam i wracając. Po 20km dostajemy jednak wiarygodną informację na stacji benzynowej, że przejazdu przez bazę nie ma. A to pech! A miało być tak fajnie! Próbujemy zatem kolejną drogę, o któej stanie nic nie wiadomo. Chcemy się przedostać do Xaysomboune a potem dalej w dół aż do Vientianu.

Trasa jednak przewyższyła możliwości naszych motorów:





















Niektórzy próbowali swoich sił, aby przedostać się do kolejnej wioski. Całą trasę były w stanie przejechać tylko mega wielkie ciężarówy, o mega wielkich kołach. No i prawdziwe dirt bike, których nie mieliśmy... No cóż za parę lat może spróbujemy ponownie :)
Etykiety: | edit post
1 Response
  1. Przygotika Says:

    Dawno nie widziałam tak pięknego miejsca.


Prześlij komentarz